Na okolicznych wzgórzach widać małe meczety o spiczastych minaretach, również otoczone cyprysami. Sziraz, podobnie jak Florencja w Toskanii, jest pogodne i sprzyjające sztukom, pełne ogrodów i fontann.
Dzień spędziliśmy w wielkim ogrodzie naszego przyjaciela, Anglika. Dużo myśleliśmy o Europie.
Bo cóż innego może robić inteligentna, spostrzegawcza, depresyjna osoba w 1933 roku?
Sądząc po artykułach, które znalazłam w sieci, trudno jest pisać o Annemarie Schwarzenbach bez patosu. Bez wątpienia miała dar dostrzegania i analizowania zła (i lepiej może, że nie przewidziała rozwoju sytuacji na Bliskim Wschodzie – oto, jak oceniła moc islamskiego separatyzmu: )
To, czego nie dowiedzieliśmy się w Al-Kazimijja, przyszło nam zrozumieć w Karbali: negatywną moc ducha, który odcina się od świata. Pojawia się również w Europie, gdzie jednak zawsze się wynaturza i przyjmuje straszliwe formy. Tutaj, mając do dyspozycji tysiąc jeden możliwości Orientu, tworzy święte miasto, wyspę sięgającą nie dalej niż pas otaczających je palmowych ogrodów.
Jednak te zjawiska, których była świadkiem w Europie, oceniała bezbłędnie: jej szkice o początkach nazizmu, pisane w drugiej połowie lat trzydziestych, choć pozornie mało drastyczne, wywołują ciarki sposobem przedstawienia ekonomicznej i edukacyjnej machiny nastawionej na prześladowanie i marginalizację niechcianych mniejszości oraz pranie mózgu większości, i są, jak dla mnie, przykładem naprawdę dobrego dziennikarstwa i świadectwem dużego talentu. Schwarzenbach, choć nie wolna od naiwności – zwłaszcza we wczesnych szkicach podróżniczych – potrafiła ujmować zjawiska w sposób ponadczasowy: "Buty upuszczone do Innu", jej szkic o bezpaństwowcach, to obowiązkowa lektura dla Europejczyków czasu wielkich nielegalnych migracji.
Szkice podróżnicze, które z początku mnie nie zachwyciły, wydały mi się bardzo dobre – bardzo opisowe, wywołujące żywe obrazy, w większości surowe w formie, poza rzadkimi poetyckimi fragmentami takimi jak ten poniżej, w którym Schwarzenbach pisze o Turcji:
Po chwili jechaliśmy galopem. Łagodne przejście między wzgórzami a równiną, między rżyskami a suchymi połaciami piasku porośniętymi wysokimi ostami, które konie pokonywały małymi skokami, wydawało się bezkresne. Przemieszczaliśmy się szybko, gwizdał wiatr. Byłam wolna od wszelkiego niezadowolenia i zastanawiałam się, dlaczego Europejczycy czują się tu tak nieswojo.
I wtedy spostrzegłam nad sobą szybującego wysoko sokoła. Przez chwilę oślepiło mnie światło - skrzydło ptaka spotężniało i zasłoniło jaśniejące niebo jak cień księżyca słoneczną tarczę. Spojrzałam w górę, ptak znów znieruchomiał na wysokości. Pomyślałam, że to właśnie jest niebezpieczeństwo. Spostrzegłam, że oddaliłam się od grupy, i pognałam z powrotem.